sobota, 24 czerwca 2023

Żegnamy się z telewizyjnymi perełkami – godne zakończenie pięciu seriali


Sukcesja (2018-2023)

twórca: Jesse Armstrong, sezony: 4, dostępny na HBO MAX

Wiele seriali z tego wpisu darzę mocnym uczuciem, ale tylko jeden okazał się ewenementem. Jest to oczywiście Sukcesja, czyli serial, który teoretycznie nie powinien mi się aż tak spodobać. Nie jestem fanką produkcji o świecie finansów czy wielkich korporacji. Główna oś fabuły toczy się wokół rządzenia dużą firmą i problemu wyboru następcy. Zazwyczaj preferuję historie bliższe „domu”, o bohaterach, z którymi mogę się utożsamić. Sukcesja jednak udowodniła, że dobrze zrealizowany serial może być tematycznie daleko od naszych gustów, ale wciąż wzbudzać zachwyt. 

Może nie jest to serial, z którym łatwo rozpocząć przygodę. Przede wszystkim, bije od niego chłód, podkreślany dodatkowo przez scenografię i zdjęcia. Zimni, pozbawieni uczuć wydają się również członkowie rodziny Roy i pracownicy firmy. W końcu jednak łapiemy ten klimat i pozwalamy sobie obserwować z boku poczynania (anty)bohaterów. W Sukcesji trudno doszukać się jakiejkolwiek pozytywnej postaci. Nawet jeśli ktoś wydaje się mniej toksyczny od innych, to przebywanie w okrutnym otoczeniu szybko zmienia tego człowieka w najgorszą wersję siebie. Oglądanie starć tych postaci jest prawdziwie fascynujące, a wszystkie sceny rodzinnych obiadów rodziny Roy to majstersztyk. W tym świecie nikomu nie chcemy kibicować. Jeśli już mamy wybierać  staramy się wyłonić „mniejsze zło”. Twórcy jednak zadbali o to, żeby nie było łatwo. Kiedy już skłaniamy się ku któremuś bohaterowi, on za chwilę udowadnia do czego jest zdolny. Niczego nie da się tutaj przewidzieć, scenarzyści wykonali kawał dobrej roboty.

Mówić o Sukcesji i nie wspomnieć o stronie technicznej to grzech. Warstwa muzyczna jest strzałem w dziesiątkę. Dźwięk otwierającego numeru już zawsze będzie mi się kojarzył z przygotowywaniem na dawkę emocji. Genialne są też zdjęcia i montaż. Kostiumy bohaterów idealnie podkreślają rangę poszczególnych postaci. No i moja największa miłość  aktorzy. Bez tego grona utalentowanych artystów nie mielibyśmy pięknego kawałka telewizji. Oni po prostu stali się tymi postaciami. Uwierzyłam w każdą wygraną przez nich nutę, delektowałam się interakcjami, które są tak żywiołowe. Kiedy patrzę na wymiany zdań między bohaterami to mam wręcz wrażenie, że większość jest zaimprowizowana. Zagrane bezbłędnie.

Te wrażenia są podkręcone ostatnim sezonem, który nie zawiódł oczekiwań. Dostaliśmy naprawdę godny finał. Mam nawet wrażenie, że ten sezon był lepszy od poprzednich. Może dlatego, że każdy odcinek był przeze mnie wyczekany, a poprzednie trzy sezony oglądałam ciągiem. Eksploracja relacji między rodzeństwem poprowadzona brawurowo (scena z blenderem!). Mimo tego, że czas akcji ostatniego sezonu trwał kilka dni, to byliśmy świadkami mnóstwa zwrotów akcji. Relacja Shiv-Tom sprawiła, że krzyczałam w stronę ekranu. Genialne. Po prostu jeden z najlepszych seriali ostatnich lat, a może i wszech czasów.


Wspaniała pani Maisel (2017-2023)

twórczyni: Amy Sherman-Palladino, sezony: 5, dostępny na Amazon Primo

Ten serial wkradł się do mojego świata niepostrzeżenie, ale z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej mnie w sobie rozkochiwał. W przeciągu tych pięciu sezonów miał lepsze i gorsze momenty, ale ani na moment nie zastanawiałam się nad jego porzuceniem. Pani Maisel była tak wspaniałą główną postacią, że nie chciało się opuszczać jej boku.

Od początku ostatniego sezonu twórcy upewniają nas, że to pożegnanie. Każdy odcinek poprzedzony jest fragmentami z przyszłości bohaterów. Zobaczymy w nich dorosłe dzieci Maisel (Ethana i Esther), których stosunek do rodzicielki jest zrozumiały, biorąc pod uwagę interakcje między nimi w latach 60tych. Przede wszystkim dostaniemy wgląd w ścieżkę kariery głównej postaci i jej managerki, Susie. Zabieg skoków w czasie okazał się dla mnie dość toporny i w większości przypadków zdradzający za wiele z fabuły, która dopiero ma nadejść. Jednak kilka z nich zagrało, szczególnie ostatni skok z rozmową telefoniczną między przyjaciółkami.

W piątym sezonie oglądamy finałową walkę Midge i Susie o przebicie się do świata najsłynniejszych stand-uperów, zdominowanego przez mężczyzn. Susie stara się załatwić Maisel jakąkolwiek pracę, która może być szansą na pokazanie umiejętności. W końcu udaje jej się wylądować w najsławniejszym telewizyjnym talk show. Tylko że zamiast występować tam jako stand-uperka, dołącza do działu scenarzystów. Fabularnie wszystko mi się w tym wątku zgadza, ekipa pracująca przy Gordon Ford show jest żywiołowym dodatkiem. Przede wszystkim Midge dostaje szansę, żeby pokazać ile jest w stanie poświęcić dla swojej kariery. Przyjmuje propozycję pracy, wykonuje ją rzetelnie i czeka na okazję.

Uwielbiam nieustępliwość Midge. Kiedy się potyka, otrzepuje spódnicę i idzie dalej. Nie boi się powiedzieć, że jest dobra w tym co robi. Świadoma swojej wartości, uparta, a przy tym urocza i pełna wdzięku. Dzięki tym słodkim cechom jej rynsztokowy humor jeszcze bardziej bawi. Mniej zabawny jest za to wątek Bruce'a. Pamiętam, jak po obejrzeniu trzeciego sezonu dotarła do mnie w końcu informacja, że serial Wspaniała pani Maisel oparty jest luźno na faktach. Obejrzałam film o Lenny'm Bruce, dzięki czemu byłam przygotowana na finał jego wątku. Twórcy sami stworzyli sobie problem  chemia między nim a Midge była niebywała, ale musiało się to tak skończyć. Moim zdaniem, dobry wybór, chociaż smutek pozostaje.

Największymi plusami tych wszystkich pięciu sezonów są: postać Midge, wątek jej niespodziewanej przyjaźni z Susie i specyficzny humor, który opiera się na błyskawicznym tempie i charakternych bohaterach. To chemia między postaciami sprawia, że nie chcemy przestać ich oglądać. Na sukces scen komediowych zapracowali wszyscy aktorzy. Rachel Brosnahan była cudowną główną bohaterką, ale zakochać się można we wszystkich jej towarzyszach. Nie byłoby takich zachwytów gdyby nie odgrywający rodziców Midge, Tony Shalhoub i Marin Hinkle. Już trochę tęsknię za tą zgrają.


Ted Lasso (2020-2023)

twórcy: Brendan Hunt, Joe Kelly, sezony: 3, dostępny na Apple TV

Wszyscy zachwycali się Tedem Lasso, ale ja podchodziłam do niego z lekką rezerwą. Powód? Piłka nożna. Wydaje się, że nie jest to tematyka, która mnie szczególnie interesuje. Okazuje się, że nie trzeba być fanem sportu, żeby rozkoszować się ciepłem tego serialu.

Drugi sezon Teda Lasso trochę mnie rozczarował. Przez to miałam lekko obniżone oczekiwania co do trzeciej odsłony. Zupełnie niepotrzebnie, bo okazało się, że wrócił ciepły, zabawny serial, który skutecznie umili nam czas. Najpierw jednak wyznanie  wiedziałam, że inne seriale się kończą, ale byłam kompletnie nieświadoma, że trzeci sezon Teda Lasso będzie jego finałowym. Dowiedziałam się chyba w okolicy ostatniego odcinka. Tym bardziej było mi smutno, bo jakoś nie przygotowałam się na pożegnanie z bohaterami. 

Wszyscy, którzy serial oglądają wiedzą, że Jason Sudeikis przyłożył rękę do sukcesu produkcji. Trudno nie darzyć sympatią granego przez niego Teda. To człowiek, który decyduje się zawsze widzieć dobre strony w drugiej osobie. Jest zarazem naiwny, a uśmiech, który widzimy na jego twarzy, skrywa wiele obaw i niepewności. W ostatnim sezonie Ted kontynuuje terapię, a my kibicujemy mu w dążeniu do poprawy zdrowia.

Jednak to nie tylko Lasso sprawia, że ten serial jest tak dobry. W finałowym sezonie sporo jest postaci, które zyskują świetne wątki. Wygrywa królowa Rebecca, która wnosi tyle klasy i uroku, że trudno oderwać od niej wzrok. Cieszy jej każda wspólna scena z Keeley  charaktery, które na pierwszy rzut oka nie zapowiadają przyjaźni, idealnie balansują się na ekranie, ich rozmowy są szczere, pełne wsparcia. Drużyna piłkarska też ma świetny klimat, oczywiście na czele z komediową perełką, Kentem. Jamie natomiast zyskuje w tym sezonie order uśmiechu. Zdecydowanie bohater, który przeszedł najciekawszą przemianę na przestrzeni tych trzech sezonów.

Serial ma kilka momentów, które mnie odstręczają  cała akcja z nigeryjską klitką czy postać Bearda w ogóle mnie nie przekonują. Jednak tyle jest tu cudownych rzeczy, że szybko udaje mi się zapomnieć potknięcia i skupić tylko na mocnych stronach. Których jest całe mnóstwo i to dla nich warto ten serial obejrzeć.


Barry (2018-2023)

twórca: Bill Hader, sezony: 4, dostępny na HBO MAX


O Barry'm już kilkukrotnie pisałam, więc będzie trochę krócej. Nie mogłam go jednak ominąć w tym wpisie, bo ten serial najbardziej zaskakiwał na przestrzeni wszystkich sezonów. Zaczęło się od komedii o seryjnym zabójcy, który zapisuje się na lekcje aktorstwa. Pomysł zacny i zebrał grono widzów potrzebne do kontynuowania tej opowieści. Twórcy szykowali dla nas o wiele więcej niż na początku zapowiedzieli.

Barry to opowieść o walce z własnym sumieniem. I ten temat widoczny jest już w pierwszych sezonach, ale dopiero w ostatnim twórcy bawią się ideą wybaczenia. Jest to widoczne przede wszystkim w kontekście głównej postaci, ale tak naprawdę każdy bohater walczy ze swoimi demonami. Mamy takich, którzy chcieli się uratować, poświęcając miłość swojego życia. Mamy tych, którzy porzucają odgrywaną latami rolę i stają się tym, kim zawsze mieli być. Ale są też Ci, których niszczy własne ego i pogoń za sławą. Nie spodziewałam się, że w takim serialu znajdziemy tyle ciekawych perspektyw. Chociaż wraz z tymi tematami przyszła też spora dawka mroku. Od początku finałowego sezonu czuć, że to już od dawna nie jest komedia. Chociaż czasami zdarzy się zabawna scena, to każdy bohater przeżywa swój dramat, stara się jakoś poradzić z sytuacją, w której się znalazł. W poprzednich sezonach wiele uchodziło im na sucho, więc w tym ostatnim za to płacą. Przyznaję, że momentami ten ciężki klimat mnie męczył, dlatego też oglądanie finałowego sezonu zajęło mi sporo czasu.

Bill Hader stworzył niesamowitą historię, wyreżyserował wiele odcinków i zagrał główną rolę. Można powiedzieć, że to człowiek orkiestra. Szczególnie, że jego nazwisko może być bardziej kojarzone z komedią, zasłynął dzięki Saturday Night Live. Jednak w Barry'm pokazuje, że stać go na wiele więcej. Masa dobrej roboty, która się opłaciła.


Jeszcze nigdy... (2020-2023) 

twórczynie:  Lang Fisher, Mindy Kaling, sezony: 4, dostępny na Netflix


O Jeszcze nigdy... też już kiedyś pisałam na blogu. Wystarczyło mi usłyszeć, że współtwórczynią jest Mindy Kaling, a już byłam przeświadczona o jego jakości. Trudno szukać dla niego konkurencji wśród seriali dla nastolatków. (Dobra, nie oglądam za wiele młodzieżowych seriali, ale ten naprawdę się wybija). Nie ominie nas tutaj cała masa typowych tropów. Będzie bal studniówkowy, umawianie się na korepetycje, główna bohaterka rozdarta między uczuciem do dwóch chłopaków, konflikt z rodzicielką. Jeszcze nigdy... radzi sobie z tymi tematami w sposób, który jest nowatorski i po prostu napawa ciepłem.

Moim zdaniem największa siła tego serialu to opowieść o rodzinie. Rodzice Devi przyjechali z Indii, żeby dać sobie szansę na lepsze życie. Można powiedzieć, że wszystko układało się jak w bajce do czasu śmierci ojca Devi. To wtedy zaczyna się serial, a my śledzimy poczynania dziewczyny, na drodze do przepracowania traumy. W ostatnim sezonie Devi skupi się na dostaniu się do wymarzonej uczelni, chociaż oczywiście nie ominiemy tematu licealnych zalotów.

Twórcy postarali się o to, żeby każdy z bohaterów dostał godne zakończenie. Jest bardzo cukierkowo, postaciom sporo się wybacza, wiele im się magicznie przytrafia, ale to właśnie siła tego serialu. Oglądamy go, żeby poczuć się lepiej, cieszyć się tym, że mamy bliskich obok. Nawet jeżeli bohaterowie natrafiają na przeszkodę, to albo się na niej uczą albo znajdują dzięki niej lepszą drogę.




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka