Święta już za rogiem, a ja siedzę w domu i nareszcie odpoczywam. Biorę głęboki oddech, bo wiem ile jeszcze czeka mnie pracy w ciągu tej przerwy na studiach. Jednak dzisiaj odrzucam troski na bok i przychodzę do Was z postem, który obiecałam jakiś czas temu. Postanowiłam poczekać i ubarwić go opinią na temat nowej części Gwiezdnych wojen. Więc dzisiaj ogólnie - jak to jest z tym filmowym fenomenem?
Wspominałam o tych filmach w podsumowaniu października - to w tamtym miesiącu obejrzałam wszystkie sześć części. Wcześniej o Gwiezdnych wojnach oczywiście dużo słyszałam, a nawet znałam niektóre sceny, muzykę czy postaci. Obracając się wśród osób zajaranych popkulturą trudno nie znać Luke'a Skywalkera czy księżniczki Lei. No, ale jakoś nie ciągnęło mnie do oglądania. Bo za dzieciaka widziałam urywki i jakoś mnie nie porwał. Zresztą - ja nie lubię science-fiction. Jednak w związku z premierą nowej części poszłam po rozum do głowy i urządziłam sobie z Lubym maraton. Chronologiczny względem części, nie lat powstania. Krótko na temat każdej z nich:
Mroczne widmo (1999)
Moje pierwsze podejście. Okazało się, że wyobrażałam je sobie całkiem inaczej. A było dobrze - historia mnie wciągnęła, zaczęłam rozumieć pojęcie "mocy", Luby tłumaczył zawirowania polityczne. Porównując z resztą filmów początek zrobili bardziej cukierkowy, ale na pierwsze zderzenie mi to nie przeszkadzało. Wciąż nie mogłabym zrozumieć fenomenu, ale uniwersum mi się spodobało i nie mogłam doczekać się dalszych części.
Atak klonów (2002)
Nadzieje na coś lepszego szybko runęły w gruzach za sprawą okropnego poziomu aktorskiego zaprezentowanego przez Haydena Christensena i Natalie Portman. Zresztą tutaj o wiele więcej rzeczy leżało - od braku budowania napięcia po sztywno prowadzone postacie, które nabrały papierowego wyglądu. Miałam nadzieję, że po prostu umrą. W sumie podobała mi się może jedna scena z całości. Za to muzyka Johna Williamsa w tej części to moja miłość!
Zemsta Sithów (2005)
No, tutaj było już o wiele lepiej. Wątek miłosny zszedł na drugi plan, Hayden był ciut lepszy (naprawdę trudno zrobić dobry film, kiedy jeden z głównych bohaterów wciąż denerwuje). Zresztą tutaj już historia zaczęła się rozkręcać, a końcówka napawała mnie lękiem. I w ogóle świetnie było poznać genezę jednej z najważniejszych postaci w popkulturze!
Nowa nadzieja (1977)
Wiele słyszałam o tym, że nowa trylogia jest o wiele gorsza od starej, ale wciąż się bałam. Bo niby jak w latach siedemdziesiątych dadzą sobie radę z efektami filmu s-fi? Okazuje się jednak, że mając dobrą fabułę nie trzeba skupiać się na dodatkowych bajerach. Wprowadzając postać Hana Solo (cudowny Harrison Ford) z Chewbaccą ten obraz wiele zyskał. Ogólnie ta część mnie nie powaliła, ale zdecydowanie historia jest ciekawie prowadzona.
Imperium kontratakuje (1980)
Tutaj zostałam naprawdę zaskoczona. Dawno nie oglądałam filmu z takim zainteresowaniem. Wszystko było na swoim miejscu, a każdy wątek intryguje. Luke przechodzi szkolenie pod okiem Yody, Han Solo stara się nie mieszać, a jednak wciąż znajduje się w centrum wydarzeń, no i genialny Vader. Część zdecydowanie najlepsza ze wszystkich!
Powrót Jedi (1983)
Bardzo dobre zwieńczenie starej trylogii. Muszę przyznać, że całym sercem pokochałam niektóre z postaci. Największym uczuciem oczywiście obdarzyłam Hana Solo i R2D2. Tak, R2D2, tego robota. Nigdy nie spodziewałam się, że nieludzka postać może wzbudzać takie emocje. A jego po prostu nie da się nie kochać.
Przebudzenie mocy (2015)
I przechodzimy do grudniowej premiery. Oczekiwania były duże, zwiastuny mnie zniechęcały, ale jak udało się już zdobyć bilety to byłam tylko podekscytowana. Jak krótko opisać wrażenia? Na pewno byłam zadowolona. Przede wszystkim seans jest bardzo ciekawy, postacie barwne, sytuacje nasycone humorem na dobrym poziomie. To co denerwuje to nawiązania do starej trylogii. I nie przeszkadza mi to, że jedna z bohaterek mieszka we wraku robota, którego kojarzę ze starszych filmów ani znalezienie Sokoła Millenium. Bardziej to, że cała fabuła przypomina tę z Nowej nadziei. Ale jest to taki mały szkopuł, który mam nadzieję zniknie w kolejnych częściach.
Za to tyle było cudowności! Nowy robot, BB8, na którego punkcie już oszalał Internet jest po prostu genialny. To na pewno godny zastępca R2D2, a nawet ma trochę więcej zabawy w sobie. Bohaterowie również mnie kupili - Rey to taka zaradna dziewczyna, z ciekawą przeszłością, Finn śmieszy swoją strachliwością, a zarazem jest odważny kiedy trzeba. No i Poe, którego może trochę mniej poznajemy, ale w każdej jego scenie spisuje się na medal. Nie wiem co jeszcze myśleć o nowym złym. Na razie wydaje mi się takim rozwydrzonym dzieciakiem, który sam nie wie czego chce - przekonamy się gdzie to wszystko podąży.
Podsumowując, fani starej trylogii powinni być zadowoleni. Zresztą, wszyscy powinni być zadowoleni, bo to przede wszystkim kawał interesującego kina przygodowego/science-fiction.
Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji oglądać Gwiezdnych Wojen, to koniecznie to nadróbcie. Zawsze warto spróbować, jeżeli Wam się nie spodoba - tak też bywa. Jednak może się okazać, że omija Was świetna przygoda, którą dzięki nowej trylogii możecie przeżywać wraz z całym światem i oczekiwać na kolejne części i czyhać na bilety kinowe i wzdychać do cudownych robotów. Naprawdę Wam to polecam, ja, do niedawna osoba, która nie znała tej historii, a teraz wie, że to jeden z cyklów, które wzbudzają największe emocje!
Znacie, nie znacie? Dzielcie się opiniami, na temat starych filmów i najnowszej premiery!
A może święta będą dobrym momentem na poznanie tej serii? Ja polecam!