W porównaniu do osób, które co roku biorą udział w festiwalu Nowe Horyzonty, jestem raczej początkującą fanką kina niezależnego. Gdy ogłoszony został repertuar tegorocznej edycji, miałam sporo tytułów do wyszukania w sieci. Z roku na rok idzie mi coraz lepiej – przykładowo, wiedziałam, że muszę się wybrać na nowy film Koreedy. Jednak jest jeszcze wielu twórców, których nie kojarzę z nazwiska. Przeszukiwałam więc internet, żeby dowiedzieć się, które filmy warto zobaczyć. Zdecydowałam się na te, które zostały docenione na innych festiwalach filmowych, jak Berlinale czy ten w Cannes. Nie wiem czy w tym roku miałam szczęście, czy może poziom był aż tak dobry, ale niemal wszystkie filmy okazały się strzałem w dziesiątkę. Na potrzeby tej notki wrzucę Wam moje top trzy, ale naprawdę trudno było wybrać te najukochańsze.
Monster, reż. Hirokazu Koreeda
Koreeda to reżyser, którego poznałam przy okazji seansu Złodziejaszków. Później były: Moja młodsza siostra (kocham!) i Baby broker. W każdym z tych tytułów reżyser przygląda się sytuacji dzieci, które czują się odrzucone. Monster przez długi czas wydawał się zrywać z tym schematem, opowiadać o czymś zupełnie innym. Koreeda skupił się na trudności w wychowaniu dziecka przez samotną matkę, na problemach związanych ze szkołą, znęcaniu się nauczycieli nad uczniami, a także prześladowaniu wśród dzieci. Pierwszy akt należy do samotnej matki i jej walki ze szkolnymi protokołami. W nim poznajemy ramy opowieści. Już w kolejnej części przedstawione wcześniej wydarzenia zostaną zupełnie odwrócone, bo oglądamy je z innego punktu widzenia. W drugim akcie poczułam, że wiem już jak to się dalej potoczy. Fabuła przyjęła jednak zaskakujący obrót wydarzeń i reżyser po raz kolejny mnie oczarował.
Koreeda z ogromną czułością opowiada o swoich bohaterach. Nakierowuje nas, żebyśmy odczuwali niepokój związany z postaciami i pozwala wczuć się w ich sytuację. To mistrz w wywoływaniu empatii. To, jak grają u niego dzieci jest niesamowite. Trzeci akt, który należy do najmłodszych bohaterów rozdziera najmocniej, a przy scenie w łazience pęka serce. Spora tutaj zasługa scenariusza, który napisał Yûji Sakamoto. Historia pełna jest zwrotów akcji, które może nie są widowiskowe, ale pozwalają na zmianę uczuć u widza. Wspaniale zazębiają się te trzy spojrzenia na tę samą opowieść. W każdej części dostajemy tropy, fragmenty puzzli, które w dość zaskakujący sposób wskakują na swoje miejsce.
Monster jest filmem, który bez wątpliwości zajmuje miejsce wśród festiwalowych ulubieńców. To jedna z najlepszych historii o dojrzewaniu, odkrywaniu siebie. Momentami rozdzierający, ale nigdy przesadnie pompatyczny. O potrzebie spojrzenia oczami innych osób, żeby być w stanie ocenić sytuację.
La Chimera, reż. Alice Rohrwacher
To pierwszy film tej reżyserki, który udało mi się zobaczyć. Słyszałam wcześniej o Szczęśliwym Lazarro i jeżeli coś miało mnie przekonać do seansu, to właśnie La Chimera. Najnowszy film Alice Rohrwacher to zdecydowanie tytuł wybijający się wśród całej reszty festiwalowych propozycji. La Chimera to historia grupy przyjaciół, którzy zajmują się odszukiwaniem grobowców i sprzedawaniem znalezionych tam antycznych przedmiotów. Współcześnie trudno o takie magiczne kino, które eksploruje tematykę cienkiej granicy między życiem a śmiercią. Reżyserka z powodzeniem wprowadza oniryczny klimat do włoskiego miasteczka. Baśniowość miesza z rzeczywistością.
Ciekawym wątkiem w filmie jest podejście do sztuki. Jedni widzą w niej tylko możliwość wzbogacenia, inni zachwycają się nad rzemiosłem ludzi, którzy stąpali po tej ziemi setki lat temu. Sceny wchodzenia do grobowców napawają strachem, ale zarazem fascynują, to niczym zejście do Hadesu. Zbliżenie się do przebywania z umarłymi.
Josh O'Connor poradził sobie z główną rolą śpiewająco. Snuje się po miasteczku, umorusany ziemią, przyciągający uwagę wszystkich. Jest oczkiem w głowie byłej gwiazdy muzyki, zadurza się w nim adeptka sztuki/sprzątaczka, a łupieżcy grobów wykorzystują jego magiczne zdolności. To bohater, który przy pomocy patyka potrafi zlokalizować miejsce pochówku Etrusków. Jest w jego grze coś fascynującego, co idealnie pasuje do oderwanego od rzeczywistości bohatera filmu. Partnerująca mu Carol Duarte, grająca Italię, ma w swojej osobie cały potrzebny czar do wytworzenia się między nimi ekranowej chemii.
Jeżeli brakuje Wam filmów włoskich klasyków, La Chimera tę tęsknotę z powodzeniem zapełni.
Opadające liście, reż. Aki Kaurismäki
W najlepszej trójce postanowiłam umieścić też Opadające liście, bo to zupełnie inny biegun kinematografii. Był japoński realizm, była włoska magia, za to w Opadających liściach znajdziemy skandynawski humor. Humor sarkastyczny, podawany z pełną powagą przez aktorów, przez co sprawiający czystą frajdę przez półtorej godziny seansu.
Opadające liście to dość eklektyczny film. To, co mówią aktorzy i w jaki sposób mówią, wywołuje salwy śmiechu. Jednak sama historia jest bardzo gorzka. Główni bohaterowie nie potrafią utrzymać pracy, przez co nie stać ich na podstawowe potrzeby. Kobieta bombardowana jest wiadomościami o wojnie w Ukrainie, mężczyzna spędza wolny czas na zalewaniu się w trupa. Bije od nich samotność – nie mają romantycznych partnerów, ale też nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie, znaleźć stabilizacji. Kiedy więc na siebie trafiają, jakaś magnetyczna siła przyciąga ich do siebie. Widz natomiast, znając ich codzienność i widząc ich podobieństwa, kibicuje im od pierwszego spotkania. Czujemy, że tylko miłość może poprawić ich stan, pozwolić im zapomnieć o otaczającym świecie pełnym strachu o jutro. Alma Pöysti i Jussi Vatanen wspaniale poradzili sobie z odegraniem głównych, apatycznych ról. Są konsekwentni i deklamują swoje kwestie z pełną powagą, dzięki czemu ten abstrakcyjny humor ma szansę wybrzmieć.
Film znalazł się w mojej topce, bo zapewne długo go nie zapomnę. To oryginalne połączenie dramatu z romansem i komedią. Podobno reżyser, Aki Kaurismaki, kręci wciąż podobne filmy, ale to moje pierwsze spotkanie z jego twórczością. Krążą nawet opinie, że Opadające liście mogłyby z powodzeniem dołączyć do jego filmów z tzw. Trylogii Proletariackiej (Cienie w raju, Ariel i Dziewczyna z fabryki zapałek) Na pewno chętnie sięgnę po inne jego tytuły i może wtedy okaże się, że Opadające liście wcale takie oryginalne nie są. Na pewno jest to najbardziej skromny film w mojej topce, bo to niecałe półtorej godziny seansu. Tym bardziej zachęcam, żeby dać mu szansę.
Tak jak wspomniałam na początku wpisu, filmów wartych polecenia było na festiwalu dużo więcej. O włos od znalezienia się w topce były: najnowszy film Wima Wendersa, Perfect Days, o pięknie dnia codziennego; cudownie nakręcony, ciepły film Bulion i inne namiętności o miłości do jedzenia; bardzo dobry romans Poprzednie życie; wnikliwe studium charakteru w Wśród wyschniętych traw. Każdy z tych tytułów wart jest obejrzenia.
Po festiwalu stacjonarnym wykupiłam jeszcze dostęp do pięciu filmów online i znowu wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Szczególnie dwa filmy mnie zachwyciły. Pierwszy to Pięć diabłów, który miał premierę kinową jakiś czas temu i można go złapać na VOD Nowych Horyzontów i na Canal+. To francuski dramat, w którym dziewczynka o imieniu Vicky, używając swojego nadzwyczajnego daru węchu podróżuje w przeszłość i odkrywa losy swoich rodziców sprzed lat. Brzmi jak pokręcony pomysł? Taki jest, ale wykonanie sprawia, że nie da się oderwać wzroku od ekranu. Momentami atmosfera się zagęszcza niczym w najlepszym horrorze, a później dostajemy scenę jak z komedii romantycznej. To połączenie różnych gatunków sprawdza się idealnie.
Drugim filmem, który zrobił na mnie wrażenie w wersji online był Blue Jean. Zupełne zaskoczenie, bo nie był to tytuł tak polecany, jak reszta filmów z tego wpisu. Akcja ma miejsce w Anglii w roku 1988. Główna bohaterka jest nauczycielką wychowania fizycznego w szkole dla dziewcząt. Wieczory spędza ze swoją dziewczyną i przyjaciółmi w klubach LGBT. Ukrywa tę część swojego życia, obawiając się straty pracy i oceny ze strony współpracowników. W tle ciągle słyszymy głos Margaret Thatcher, dotyczący jej planów wprowadzenia ustawy stygmatyzującej geje i lesbijki. Główna bohaterka próbuje się w tym świecie odnaleźć, chowając fragmenty siebie przez część życia. To bardzo empatyczny seans, łatwo poczuć strach i zagubienie tej postaci. Zdecydowanie polecam.
Festiwal Nowe Horyzonty po raz kolejny udowadnia, że kino niezależne ma moc. Już nie mogę doczekać się przyszłorocznej edycji!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz