wtorek, 20 lipca 2021

Głos artysty w czasie pandemii – czy „Bo Burnham: Inside” nas rozbawi?

Bo Burnham to nazwisko, na które natknęłam się ostatnio dwukrotnie i dwa razy byłam pod wrażeniem. Najpierw obejrzałam Ósmą klasę, czyli świetną rzecz o dojrzewaniu, film empatyczny, będący ciekawym obrazem młodego pokolenia, a dodatkowo poruszający tematykę mediów społecznościowych i ich znaczenia wśród współczesnych nastolatków. Już wtedy pomyślałam, że reżyser Ósmej klasy to człowiek, którego karierę warto będzie śledzić, jeżeli tak wygląda jego debiut. Drugi raz nazwisko Burnham usłyszałam przy okazji filmu Obiecująca. Młoda. Kobieta. gdzie partnerował Carey Mullighan i robił to z dużym wdziękiem. O tym tytule pisałam już po premierze, więc powtarzać się nie będę. Podsumowując, wydaje się, że za cokolwiek ten człowiek się nie zabierze, skończy na wprawianiu mnie w zachwyt. Nie inaczej było z Bo Burnham: Inside, który możecie obejrzeć na platformie Netflix.

O Bo Burnham: Inside pierwszy raz usłyszałam od mojej siostry. Po obejrzeniu mogę zdecydowanie powiedzieć, że o wiele za cicho jest o tej produkcji w Polsce. Możliwe, że sam sposób określenia gatunku jest odpychający, bo to według opisu comedy special, a ja sama takich rzeczy normalnie nie oglądam. Włączając ten półtoragodzinny film, nie wiedziałam czego się spodziewać. Jakieś małe komediowe etiudy? Żarty do mikrofonu? Kilka porad na temat samodzielnego nakręcenia filmu? Zresztą, nieważne. Czegokolwiek się spodziewałam, otrzymałam coś o wiele lepszego.

Bo Burnham karierę zaczął działalnością w Internecie, mając szesnaście lat. Nagrał swoją oryginalną piosenkę My Whole Family..., którą wrzucił na platformę YouTube, żeby udostępnić ją swojemu bratu. Okazało się, że oprócz niego obejrzało film jeszcze 10 milionów innych ludzi. Po zyskaniu sławy przez jakiś czas zajmował się stand-upem, jednak przerwał swoją karierę pięć lat temu przez towarzyszące mu na scenie ataki paniki i pogarszający się stan psychiczny. Poświęcił czas na poprawienie stanu swojego zdrowia i w styczniu 2020 był gotowy wrócić na scenę. Scenę niestety zamknęli, ale Burnham postanowił stworzyć swój własny jej odpowiednik w małym domku, pełnym sprzętu audio i wideo. Mężczyzna zajął się samodzielnie wszystkimi elementami produkcji, czyli napisaniem scenariusza, wymyśleniem muzyki, słów piosenek, nagraniem audio, konceptami wizualnymi, użyciem świateł, ujęciami, montażem, a na koniec zagraniem tego wszystkiego w pojedynkę. Zadanie karkołomne, ale to Burnham – siedział rok i stworzył Inside. Film, który idealnie oddaje zeszłoroczną kondycję społeczeństwa.


Piosenka aktorska

Bo Burnham: Inside to połączenie wielu gatunków, bo jest to trochę dokument, przeplatany scenami zza kulis i z samego tworzenia filmu, a trochę stand-up, gdzie pojawiają się wszelkie, bardziej i mniej komediowe wstawki, takie etiudy towarzyszące. Jednak gdzieś u podstawy całości leży pomysł na musical, a piosenki tworzone przez artystę poruszają palące problemy, wpadają w ucho i często w parodiowy sposób komentują rzeczywistość. Żeby uzupełnić obraz całości, pojawiają się także teledyski, które wizualnie podkreślają wszystko, co piosenką autor chce powiedzieć. I tutaj może zacznę od samej produkcji. Niesamowite jest to, co Burnham wykonał w kwestiach technicznych. Te utwory są przede wszystkim świetne nawet w odłączeniu od filmu, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Jest kilka największych perełek, jak All Eyes on Me czy Welcome to the Internet, a do moich faworytów dołączają: Problematic, Sexting i Shit. Każda z tych piosenek jest inna, widać, że autor bawił się gatunkami muzycznymi i tematami. Jest typowa ballada popowa, jest piosenka skierowana do dzieci, tłumacząca jak działa świat, są „głębokie” piosenki przy pianinie, energiczna piosenka w stylu Olivii Newton-John, ale wszystkie wiąże jedno – każda z nich to świetny przykład piosenki aktorskiej, w której Burnham łączy ważny temat z humorystycznym komentarzem. Każda ma również idealnie dopasowany teledysk. Kiedy autor coś tłumaczy – używa skarpetkowej maskotki, która przypomina sceny z Ulicy Sezamkowej, kiedy śpiewa o swoim problematycznym zachowaniu – uprawia sport i zalewa się potem, a kiedy opisuje stan współczesnego randkowania w sieci – wyświetla na sobie pełne podtekstu emoji. Podkreślając tekst odpowiednimi wizualizacjami całość zaczyna wypadać zabawnie, warto jednak pamiętać, że wszelkie elementy komediowe nigdy nie będą tutaj wyzwalaczem ataków śmiechu, raczej pojawi się takie ciche „ha”, z docenieniem poczucia humoru autora i umiejętnościami jego zastosowania.

Dwóch Burnhamów

Burnham porusza wiele tematów w swoim filmie, na pewno jednym z ciekawszych będzie perfekcjonizm, często towarzyszący osobom, występującym przed publicznością. Na ekranie zobaczymy dwie osoby, żyjące w artyście. Pierwszą jest człowiek, który pokazuje się nam z gotowym produktem, Burnham, który śpiewa, wygłasza monologi, sprzedaje nam swój kontent. Drugim jest człowiek, który stoi po drugiej stronie kamery, autentyczny Burnham, który próbuje ustawić światło, odpowiednie ujęcia kamery, który montuje całość, a po przesłuchaniu kolejnej wersji, mówi „jeszcze raz”. Niesamowitym pomysłem było pozwolenie widzom na oglądanie części procesu twórczego, z wszelkimi jego problemami i ogromem ciężkiej pracy. Równocześnie, mogliśmy oglądać człowieka walczącego z wewnętrznym krytykiem, który zawsze będzie widział mankamenty w swoim występie.

Troszeczkę wszystkiego przez cały czas, czyli Internet

O Internecie Burnham mówi niemal cały czas. Wytyka różne skutki uboczne powszechnego dostępu do tego medium, krytykuje duże korporacje zarabiające na szarych użytkownikach, a jednocześnie swój film sprzedaje do platformy streamingowej, jaką jest Netflix i nie zapominajmy – sam karierę zaczął od YouTube. Można zatem powiedzieć, że trochę gryzie rękę, która go karmi. Nie przeszkadza mu to w wyśmiewaniu wielu dziwnych, ale bardzo popularnych tworów Internetu. W jednej scenie wykonuje krótką piosenkę Intern, po czym nagrywa swoją reakcję na to wideo. Za chwilę jednak będzie nagrywał już reakcję na reakcję, po czym reakcję na reakcję na reakcję. Kolejną taką sceną będzie odtworzenie wideo z platformy Twitch, która pozwala graczom streamowanie swoich rozgrywek. Burnham tworzy swoją własną grę, w której jest bohaterem, a później sam próbuję w nią grać. Szybko jednak się okazuje, że postać ma tylko cztery możliwe akcje: próbę wyjścia z pokoju, podnoszenie latarki, granie na klawiszach i płacz, z czego ostatnia akcja jest najczęściej przez gracza wykorzystywana. Burnham przebija się przez różny kontent, umieszczany w sieci i próbuje znaleźć tam element szczerości – widać to najmocniej w piosence White Woman's Instagram. Utwór zaczyna się mocno prześmiewczo, ale w pewnym momencie porusza emocjonalną strunę, pokazując, że za najpiękniejszą kompozycją, najładniej przerobionym zdjęciem nadal stoi człowiek. To wtedy format wideo zmienia się z kwadratowego w prostokątny, dając nam fragment prawdy, wgląd we wnętrze osoby, która boryka się ze stratą i próbuje radzić sobie z nią przez postowanie w mediach społecznościowych. Pytanie brzmi, czy wśród morza postów ten jeden szczery będzie przykuwał więcej uwagi niż zdjęcie sałatki z kozim serem.

W drugiej połowie swojego filmu Burnham schodzi na bardziej mroczną ścieżkę. Dalej temat będzie się kręcił wokół Internetu, ale zamiast miłych piosenek o tym które zdjęcia na Instagramie się sprzedadzą bądź jakie emotki wysyłać podczas sekstingowania, zejdziemy na problem bombardowania nas informacjami. W piosence That Funny Feeling Burnham wymienia wydarzenia, których świadkiem byliśmy niedawno, listowane jedno po drugim, gdzie „live action Lion King” miesza się z „a mass shooting at the mall”. Granice między tymi informacjami się zacierają, jest ich za dużo, w podobnym czasie, a my chłoniemy każdą z towarzyszym nam „that funny feeling”. Kolejna rzecz to temat komentowania w Internecie. Podczas krótkiego występu Burnham wręcz prosi widzów, żeby się czasami przymknęli, bo czy aktualnie musimy wyrażać swoje zdanie na każdy możliwy temat? To jedna z rzeczy, którą mocno było widać podczas pandemii, kiedy okazało się, że ludzie w sieci wypowiadają się z perspektywy znawcy każdego tematu.

Komedia czy dramat?

Miałam ogromną przyjemność z oglądania Bo Burnham: Inside, jednak daleko temu uczuciu było do rozbawienia. Może nazywanie go komedią jest mylące, bo dla wielu będzie to raczej dość dołujące półtorej godziny. Sama określiłabym to jako ciekawy obraz poprzedniego roku, z szerszym komentarzem o świecie wirtualnym i byciu artystą, który chce nam coś przekazać, używając modnych środków. Widzowie mogą być zachwyceni kreatywnymi pomysłami reżysera i umiejętnością posługiwania się obrazem i słowem, dzięki któremu humorystycznie komentuje tematy trudne i ważne. Finalnie, nie zostajemy raczej z niczym wesołym. Kiedy w ostatniej scenie Burnham w końcu chce pozostawić to tytułowe wnętrze (dosłowne wnętrze pokoju, metaforyczne wnętrze swojej głowy) i z nadzieją otwiera drzwi, to po drugiej stronie czeka go kolejna scena, kolejni oceniający go ludzie, którzy wybuchają śmiechem patrząc na jego próby powrotu do środka. Także, odpowiadając na pytanie z tytułu, moim zdaniem Bo Burnham: Inside jest wnikliwy, satyryczny, prześmiewczy i pełen udanych parodii, ale nie jest zabawny. Zatem zanim usiądziecie do seansu, do czego mocno każdego zachęcam, warto pamiętać, że film potrafi przypomnieć najgłębsze dołki emocjonalne z poprzedniego roku.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka